Dziewiąty miesiąc nie dla wszystkich widoczny, czyli podział ludzi na dwie kategorie. Ale o tym zaraz.

Warszawski Żoliborz, piękna wiosenna sobota, targ śniadaniowy oferuje nam pyszne specjały różnych kuchni świata. W tym miejscu znajduję się ja, decydując się na grillowanego kurczaka kuchni indyjskiej. Kiedy po kilku minutach oczekiwania w kolejce wydaje się, że będę za chwilę zamawiać, wypowiadam pierwsze słowo i… okazuje się, że nie jestem sama. Przede mną wyrasta elegancki pan, ubrany w najdroższe ubrania, mający dobrane skarpetki garniturowe i idealnie czyste mokasyny. Widząc mój wielki brzuch zaczyna ostro krytykować sytuację, gdyż teraz obsłużony powinien zostać ON! sytuacja dość niezręczna. Z jednej strony kobieta w zaawansowanej ciąży, która miała zostać obsłużona w tym momencie (zostałam zapytana o złożenie zamówienia), z drugiej zaś strony elegancki (chciałam powiedzieć) arogancki typ, który widząc mnie z brzuchem w połowie zamówienia przerywa to domagając się swoich praw. Pan z obsługi przeprasza mnie i postanawia zająć się rozwścieczonym klientem. Następuje konsternacja. Łzy napływają mi do oczu, czuję się zbesztana i nagle staję się niższa niż dotychczas… taka malutka… Patrzę mężczyźnie prosto w oczy, mam żal. Wiedząc, że rzeczywiście nie miał obowiązku mnie przepuszczać mam żal, że widząc to wszystko nie zorientował się by chwilę poczekać, pokazać klasę… mąż stojący obok mnie podtrzymuje moje plecy, uspokajając moje rozkołatane serce. Mówi głośno i zdecydowanie: „Taka jest właśnie kultura u nas, że mężczyzna nie ma szacunku do kobiet w ciąży”. Pan arogancki odchodzi.

Miły starszy Pan z obsługi prosi, abym poczekała 10 minut, by zdążył podgrzać mięso. Czekam cierpliwie nie mogąc się doczekać kosztowania pyszności, choć humor wyraźnie mi się zmienił. Niezrażona sytuacją sprzed kilku minut wracam po zamówienie:

– Ja po kurczaka – przypominam się, a starszy pan łapie się za głowę. Zapomniał.

-Rozumiem, ma Pan dużo klientów – mówię i uśmiecham się serdecznie.

Starszy pan nakłada zimnego kurczaka (tu już nic nie powiedziałam, zatkało mnie), potem zabiera się za wielką porcję warzyw. Daję radę tylko z siebie wykrztusić:

-Dziękuję, ale nie zamawiałam warzyw.

-Trzeba. Dla dziecka! – odpowiada Pan wręczając mi wielką porcję. Dwa razy większą niż zamówiłam. Kiedy wyciągam z portfela gotówkę, Pan odmawia. Słyszę tylko:

-Nie trzeba naprawdę, na zdrowie!!!

Powoli odchodząc od stoiska analizuję wszystkie słowa, gesty i to co wydarzyło się przed chwilą. Rozgoryczenie mija, a ja mam lepszy humor wiedząc, że są jeszcze na świecie dobrzy ludzie i prawdziwi dżentelmeni!

Autor artykułu

copyright © 2015-2017 jestemwdrodze.pl, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.